Strony

wtorek, 25 sierpnia 2015

5. Co mi strzeliło do głowy?

Co mi strzeliło do głowy? Matko, w życiu nie spodziewałabym się, że tak potrafię. Przeciwstawiłam się mojemu najgorszemu wrogowi. Byłam zła na siebie i... szczęśliwa. Moje życzenie wypowiedziane podczas nocy spadających gwiazd działało.
Leżąc pośród wysokiej trawy patrzyłam w bezchmurne niebo widząc niesamowite smugi światła. Końcówki źdźbeł łaskotały mnie po rękach doprowadzając do śmiechu. Zaciśnięte pięści znowu były otwarte, a umysł starał się zapomnieć o wszystkich wydarzeniach z poprzedniego wieczoru. Trzaskające drzwi wejściowe. Powietrze gęstniejące niczym bita śmietana. Gniewne oczy ojca. Grymas pełnych ust matki. Talerz rozbity na posadce. Woda ściekająca po panelach. Krzyk pełen nienawiści. Słowa rzucane zbyt szybko. Błysk złotego światła. Zdumienie pomieszane ze złością. 
Tego było zbyt wiele. Nie mogłam wytrzymać kolejnej ich kłótni. W skarpetkach, bez bluzy wybiegłam z domu. Biegłam długo, nie zastanawiając się gdzie trafię. Nie miałam już bezpiecznego miejsca. Dom był jednym wielkim huraganem. Zauważyłam, że za mną leciała Pani Księżyca. Nieduży, szaro-czarny jastrząb służył w mojej rodzinie za sowę. Śnieżka, poprzednia sowa mojej mamy przyniosła do domu pisklaka i uwiła gniazdo. Mama stwierdziła, że oszalała i trzeba będzie jej się pozbyć. Po kilku dniowej walce mama cała w ranach po dziobie i szponach zrezygnowała. Mama nie chciała patrzeć na Śnieżkę. Przez kilka dni chodziła struta, nie chciała dostawać poczty a sową i jej maleństwem zajmowałam się ja. Potem jej przeszło. Myślę, że Śnieżka czuła, że jest już stara i nie da rady dostarczać poczty. Po roku poleciała z listem do ministerstwa i zniknęła. Umarła gdzieś spokojnie, a Pani Księżyca przejęła jej rolę. Gdy pojawiła się po raz pierwszy w ministerstwie wzbudziła niemałą sensację.
Teraz każdy się przyzwyczaił do jej piskliwego krzyku. Czułam miękkość jej piór na grzbiecie. Chciała dać mi wsparcie. Gdy skarpetki całe przemokły mi od rosy położyłam się na łące.
Błysnęła smuga światła. Zdezorientowana skupiłam nieco wilgotne oczy na niebie. Zaklęcie? Latający samochód? Ufo? Znów zobaczyłam błysk na niebie. Spadające gwiazdy! Nigdy nie udało się zobaczyć ich na niebie. Znowu mignęła gwiazda i zniknęła za linią lasu. Muszę pomyśleć życzenie. Tylko czego sobie życzyć? Droga gwiazdko, chcę by moi rodzice przestali się kłócić. Smuga złoto pomarańczowego przemknęła po niebie. Droga gwiazdko, chciałabym nie bać się wszystkiego. Migająca gwiazda pojawiła się na chwilę i zniknęła zaraz za lasem. Droga gwiazdko, chciałabym by mój koszmar z przeklętym darem się skończył. Po przeciwnej stronie nieba złota linia przecięła niebo. Uśmiechnęłam się zostało mi jeszcze jedno życzenie. Droga gwiazdko, chciałabym kogoś pokochać. Czekałam chwilę, ale żadna z gwiazd nie spadła. Zamknęłam zrezygnowana oczy i zasnęłam. Po policzku spłynęła pojedyncza łza. Leniwa gwiazda przesunęła się po jaśniejącym niebie.
Pogrążając się w marzeniach nie zauważyłam, że dotarłam do sypialni. Nie byłam senna, więc złapałam koc z łóżka. Usadowiłam się wygodnie w fotelu przy kominku biorąc po drodze przypadkową lekturę. Nie zauważyłam, kiedy " Centaury też potrafią się oswoić" pochłonęły mnie bez reszty. Koło północy rozległo się mocne pukanie w stare dębowe drzwi pokoju wspólnego.
Podeszłam do nich zaniepokojona.
- Wpuść mnie do środka ty stara, bezużyteczna kołatko! - rozpoznałam głos Ślizgonki z mojego roku.
- Czego tu szukasz Helen? - starałam się by zabrzmiało to groźnie, lecz marnie wychodziła mi ta sztuka. 
- Kathleen Price cię woła - uśmiechnęła się niepokojąco.
- Jasne. Gdyby mnie potrzebowała to by tu przyszła.
- No chodź. Później będziesz żałować.
- Poczekaj tu chwilę - rozkazałam dziewczynie.
Wróciłam do pokoju wspólnego Krukonów. Odłożyłam na miejsce książkę, złożyłam koc w równą kostkę, a różdżka trafiła do przedniej kieszeni. Tak na wszelki wypadek, nigdy nic nie wiadomo.
- Możemy iść - powiedziałam, gdy przeszłam przez drzwi z kołatką.
Dziewczyna szła z przodu; z tej perspektywy mogłam dostrzec nieco nierówno obcięte końce włosów i bliznę na prawym łokciu. Szła tak szybko, że ciężko było mi dotrzymać jej tempo. Już po paru minutach byliśmy na drugim piętrze. Zwolniła kroku by poruszać się jak najciszej. Znaleźliśmy się przy drzwiach sprawiających wrażenie, że rdza wgryzła się w każdy skrawek okucia. Helen podeszła do nich i wyszeptała:
- Czarna wiedźma na straży.
Drzwi otworzyły się a w środku był cały tłum ludzi. Nie było słychać żadnej muzyki czy rozmów; ktoś rzucił zaklęcie wyciszające. Gdy przeszłam przez barierę do moich uszu dotarł ryk z głośników. Setki uczniów wyginało się w różnych pozach udających taniec trzymając plastikowe kubki w rękach. Od każdego bił ostry zapach alkoholu. Przepychając się miedzy nimi zrobiło mi się niedobrze. Dotarłam z dziewczyną do końca sali gdzie przy kolejnych drzwiach stało jakiś dwóch gorylów wyraźnie ich pilnujących. Zagrodzili je, gdy Helen chciała wejść.
- Przejścia nie ma - zahuczał.
- Puść mnie. Przychodzę tu od Jamesa - chłopak odsunął się.
Co? Co ona knuje? Dałam się nabrać.
- Słuchaj, Helen, nigdzie... - nie mogłam dokończyć zdania gdyż pociągnęła mnie z całej siły do środka. Puściła mnie dopiero, kiedy drzwi zamknęły się za nami. Ja skamieniałam z przerażenia, gdy zobaczyłam, co było w środku. Kręciło się w niej kilku pijanych nastolatków. Helen stanęła przy boku Jamesa i czarnoskórego chłopaka ze Slytherinu. W środku pokoju stała kanapa. Na niej siedziała związana zaklęciem Elena.
- Co wy zrobiliście!? - krzyczałam wściekła. - Puśćcie ją!
Chciałam do niej podejść, ale strach, panika i dziwna siła nie pozwalała mi pomoc przyjaciółce.
- Wreszcie się zjawiłaś Dziwadło. Wszyscy czekaliśmy na ciebie - głos Pottera był denerwująco kuszący. 
- Potter, puść ją - rozkazałam.
- Oh, ja i Elena świetnie się bawimy. Prawda kochanie? - podszedł do niej i ściskając mocno kości szczęki pocałował dziewczynę.
- Zostaw ją - wyciągnęłam różdżkę z kieszeni. Moja reakcja wywołała szybką reakcję kilku chłopaków. Przeciwko mojej różdżce skierowanych było pięć innych. Denerwowałam się. Moje włosy przybrały kolor krwawej czerwieni.
- Chyba nie chciałabyś tego zrobić Lisa. Wszyscy tego byśmy nie chcieli - śmiech przebieg po sali. - Może i ty zabawisz się z nami?
W jego oczach pojawiły się dwa niebezpieczne ogniki. Zacisnęłam pięść wolną dłonią. Chyba to zauważył.
- Incarcerous - krzyknął brunet. 
Schyliłam się i uniknęłam zaklęcia. Musiałam coś zrobić i to szybko. Zaraz mnie trafią i Bóg wie, co zrobią. Zrobiłam pierwszą rzecz, jaka przyszła mi do głowy.
- Deappararum - szepnęłam i nakreśliłam małe koło skierowane w górę. Moja postać natychmiast zniknęła wypuszczając kilka baniek mydlanych. Zaklęcie to było uczone dopiero na siódmym roku po psikusach, jakie robili młodsi uczniowie. Godziny spędzone w bibliotece na coś się przydały.
- Mówiłem, by ją trzymać, durnie - krzyczał James. - Szybko, złapcie ją.
Ja, nie czekając, pchnęłam drzwi i wybiegłam z tego pokoju. Za mną rzucili się wszyscy poplecznicy Pottera. Musiałam przepchać się przez cały tłum ludzi, którzy pijani nie wiedzieli, co się dzieje. Gdy wyszłam z imprezy wciągnęłam zapach świeżego powietrza. Nie wiedziałam, co zrobić. Wiedziałam, że będą myśleć, że pobiegłam do pokoju Krukonów po prefekta czy innych uczniów. Mogłam też pójść po opiekuna domu. Muszę zrobić coś, czego się nie spodziewają. Skręciłam w lewo i pobiegłam do końca korytarza. Zaczęłam się już pojawiać. Zaklęcie działało bardzo krótko. Moja półprzezroczysta pięść zaczęła dobijać się do mahoniowych drzwi. Moje serce biło jak szalone. Co się teraz działo z Eleną? Co jeśli teraz torturują ją? Powinna ją teraz ratować. 
Nie miałam dużo czasu do namysłu. Drzwi otworzyły się, a w świetle różdżki zobaczyłam profesor Malfoy. Miała narzuconą szyfonową narzutkę, a na głowie tysiące wałków.  Na stopach miała różowe kapcie z piórkami. Gdyby nie sytuacja, w jakiej się znalazłam pewnie wybuchłabym śmiechem. 
- Co ty wyprawiasz o tej porze. - syknęła.
- Pani, profesor! James Potter torturuje moją przyjaciółkę!
- Co? Nie wygłupiaj się French - prychnęła. - Dziecko, jak ty wyglądasz!
- To nieważne. Myśli Pani, że mam humor na wygłupy? Błagam, proszę mi pomoc.
- Prowadź.
Pobiegłam tą samą drogą, co wcześniej. Nauczycielka w międzyczasie mruczała zaklęcie, które pomogło jej się ubrać w bardziej stosowny strój. Po chwili staliśmy przy drzwiach, lecz były zamknięte.
- Odsuń się - mruknęła i wycelowała różdżkę w drzwi. - Sesam Materio.
Drzwi ustąpiły i wbiegliśmy do środka. Tłum pijanych uczniów uskakiwał nam z drogi. Część próbowało uciec, ale pani Malfoy nie patrząc na drzwi machnęła różdżką i natychmiast się zamknęły. 
- Tutaj - wskazałam drogę do pokoju.
Siedziała tam tylko brunet z Gryffindoru pilnujący Eleny. Jej na szczęście nic więcej się nie stało. Kamień spadł mi z serca. 
Zabrałam się za rozwiązywanie jej. 
- Gdzie jest Potter? - zagrzmiała profesorka.
- N-nie wiem, p-pani profesor - jąkał się przerażony. - Poszedł szu-ukać Dz-dziwadła.
- Kogo? 
- Jej - wskazał na mnie ręką.
- Idziesz ze mną. Wy również, jeśli oczywiście możecie. Wszyscy do wielkiej sali - nikt nie chciał się wyłamać. - Ruszycie się wreszcie, czy mam wezwać Czarnego Pana żeby was pospieszył?
Groźba podziałała natychmiast. Tłum ludzi wylał się w stronę wielkiej sali. 
- French, pójdziesz w stronę pokoju wspólnego Krukonów. My będziemy pół kroku za tobą. Założę się  o sto galeonów, że tam na ciebie czekają.
Szybkim krokiem wykonałam polecenie nauczycielki. W wieży Krukonów serce zabiło mi szybciej. Oni gdzieś tutaj byli.
- Proszę, proszę, mamy cię - zawołał. - Incarcerous.
Wokół mojej talii i szyi zawiązał się gruby sznur. Odciął dostęp powietrza. Odruchowo próbowałam zaczerpnąć go, ale nie mogłam. Palący ból rozprzestrzenił się po moim ciele.
- Dość - krzyknęła dosadnie pani Malfoy.
Przerażeni uczniowie cofnęli się. Jednym ruchem różdżki uwolniła mnie z morderczego uścisku. Wzięłam haust powietrza i zakasłałam. Popatrzyłam na nią. Jej usta bezgłośnie ułożyły się w słowo przepraszam.  Śmiercożerczyni przeprasza?
- Wszyscy ze mną do dyrektora.


~~~:-:~~~

Mam nadzieję, że ten rozdział spodoba się wam lepiej niż poprzedni. Trochę drastycznie wyszło :D

Aniu, kochanie, wiedz, że pisałam go z myślą o tobie.
Zapraszam również tutaj: http://narcyza-i-lucjusz-learn-to-love-again.blogspot.com/
Młodsza Narcyza, która bierze udział w moim blogu :)
Do zobaczenia :)

środa, 12 sierpnia 2015

4. Kotku, ty też idziesz, nie?


Powoli otworzyłam oczy. Nade mną stały dziewczyny wachlując z przerażeniem w oczach.
- Jejku, Lisa, co ci jest? Zaraz pójdziemy do skrzydła szpitalnego. Muszą cię przebadać.
Słowa Eleny dotarły do mnie szybciej niż znicz uciekający przed szukającym. Momentalnie siadłam mimo zawrotów głowy, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Nie pójdę do żadnego szpitala! - wykrzyczałam. - Po moim trupie!
- Wtedy chyba będzie już za późno - zachichotała Emma.
- Nigdzie nie pójdę. Po prostu za szybko biegłam.
- Jesteś pewna? - zapytała niepewnie Kat.
- Tak jestem w 200 % pewna. Błagam, nie stójcie nade mną jak nad idiotką.
Wstałam powoli i powędrowałam w stronę łóżka. Jedna z rąk podała mi kawałek czekolady. Dawka cukru w moim organizmie dała mi porcję energii.
- Co tam się właściwie stało? - zapytała Katleen.
- Sama już nie wiem. Muszę sobie to w głowie poukładać.
- Rozumiem. Zostajesz teraz w pokoju? Mogę jakoś cię wytłumaczyć - zaproponowała.
- Muszę iść. Profesor Munnoz nie daruje mi, jeśli nie pojawię się na każdej lekcji.
Znowu zobaczyłam wzrok mówiący " coś jej się dzieje".
- Chyba zbyt mocno uderzyłaś się w głowę. Munnoz jest na urlopie. Wróci dopiero po wakacjach.
- Kto w tym roku będzie nas uczyć?
- Narcyza Malfoy - zachichotała Nadia.
Świetnie. Matka i żona śmierciożercy będzie nas uczyć jak walczyć z takimi jak oni. Ten rok szkolny to chyba żart.
- No to w takim razie nie mogę przegapić tej chwili.

Przed salą znajdowała się spora grupa czarodziei. Znajdowali się tutaj nie tylko piątoklasiści, ale także tłum gapiów chcących zobaczyć nową nauczycielkę. Nie było jej na rozpoczęciu roku. Dość kontrowersyjny wybór dyrektorki wywołał jednocześnie falę oburzenia i radości. Szepty rozlegały się po całym korytarzu. Gdy czarna postać wyłoniła się zza rogu nastała niezdrowa cisza. Poruszała się niemal bezszelestnie. To, jak się poruszała przypominało lewitowanie nad ziemią. Jej oczy wyglądały na nieobecne. Mocnym ruchem różdżki otworzyła drzwi do sali. Nikt nie śmiał pierwszy wyjść z szeregu. Kobieta dotarła do drzwi i spiorunowała nas wzrokiem.
- No co? Wchodzicie do klasy czy muszę rzucić na was Imperiusa? - jej uśmiech był przerażający.
Grupki piątoklasistów szybko zaczęły zajmować ławki jak najdalej od kobiety. Miałam pecha - musiałam zająć ławkę tuż przed katedrą. Serce zaczęło bić mi szybciej. Czarownica emanowała dziwną aurą. Sama jej obecność wywoływała niekontrolowane przerażenie. Czułam, że  to nie będą przyjemne lekcje.
- Witam was wszystkich. Nazywam się Narcyza Malfoy i będę zastępować profesora Munnoza. Pewnie ku radości niektórych z was skupimy się na praktycznej części tego przedmiotu. Od następnej lekcji Obrona przed Czarną Magią odbywać się będzie w największej sali na czwartym piętrze. Ma ktoś wątpliwości?

Podczas obiadu nie mówiło się o niczym innym jak o corocznej wielkiej imprezie zapoznawczej robionej przez Pottera i o nowej nauczycielce.
- Jak myślicie, wywalą ją pod koniec roku czy jeszcze przed pierwszym trymestrem? - pytał Josh, przyjaciel Nadii.
- Daj spokój, ona żartowała... chyba - wszyscy zaśmiali się z uwagi Kat. - Jejku, te kanarkowe kremówki są cudowne - zkomplementowała, wpychając do ust kolejne ciastko.
- Idzie ktoś z was na imprezę Jamesa.
- Nie mogę tego przegapić - rzekł Ben, szóstoklasista, który chodził z Emmą - Kotku, ty też idziesz, nie?
- Myślisz, że cię puszczę do takiego tłumu dzikich dziewczyn? - prychnęła żartobliwie. - Będzie też Adam i Nick. Nadia też coś tam mówiła.
Mais oui! Nie będę sama siedzieć w pokoju, kiedy najlepsza impreza roku będzie tuż pod nosem.
- Czyli jak co roku zostaję z Eleną. Ty mnie nie zostawisz prawda? - zapytałam dla pewności biorąc kęs smażonego jajka.
- No wiesz... Tak się złożyło... Chciałabym, ale...
- Idziesz? - opadła mi szczęka tak, że chyba szorowałam nią po podłodze. - Dlaczego?
- Ian mnie zaprosił - dziewczyna zarumieniła się i spuściła wzrok.
- I wszystko jasne. Została ostatnim przegrywem w tym zamku.
- Oj, daj spokój. Możesz iść z nami.
- Do Jamesa? W życiu! - zaprotestowałam.
- Okej, przyjdę wcześniej, żebyś nie musiała siedzieć całą noc sama - zaproponowała Katleen.
- Dzięki - ponuro wróciłam do jedzenia. - Gdzie tym razem będzie to organizowane?
- Słyszałam plotki, że chłopaki znaleźli super salę na 2 piętrze. Ktoś z ostatniej klasy wyczaruje rano zaklęcie wyciszające i nikt się nie dowie.
- I znowu podłożycie kukły do łóżek? - pokiwali głowami. - Super, będę spać w pokoju wypełnionym oddychającymi kukłami. Kiedy to jest?
- Jutro.

Od razu po piątkowych zajęciach wszystkie umywalki w łazience na szóstym piętrze były zajęte. Musiałam poczekać dobre dziesięć minut, by umyć ręce. Tłumy dziewczyn kręciło włosy, malowały usta i dobierały biżuterię chcąc wyglądać jak najlepiej. Większość z nich wyglądały jak wieszaki na wiejskim straganie. Tylko kilka zachowało w miarę normalny wygląd. Dusiłam się ze śmiechu w środku. Jedną z najgorzej ubranych była Nadia. Sznury sztucznych pereł nie pasowały do krótkiej sukienki z cekinami i szarych zakolanówek. Nie chciałam jej jednak o tym mówić; złamałabym jej serduszko.
- Jak wyglądam Lisa? - zapytała Elena.
Jej blond włosy, zwykle związane w kucyku były teraz rozpuszczone. Delikatna różowa sukienka dodawała dziewczynie uroku. Makijażu nie miała prawie wcale. Jedna rzecz nie pasowała.
- Zamierzasz iść w trampkach? - zapytałam zdziwiona.
- Złe? Nie mam innych butów - zmartwiła się.
- Poczekaj tu chwilę.
Na początku musiałam zrobić slalom między stosami sukienek i spódnic, co było nie lada wyczynem. Przeciskanie się przez dwie pulchne dziewczyny graniczyło praktycznie z cudem. Wybrałam drogę naokoło i znalazłam się tuż przy Kat.
- Mogę pożyczyć beżowe buty na słupkach?
- Jasne, wybierasz się jednak? - świeczki zapaliły się w jej oczach.
- Oczywiście, że nie. To dla Eleny.
Wybrałam się w drogę powrotną. Była równie trudna jak wcześniej. Po chwili znalazłam się obok blondynki.
- Nie dziękuj i przed udaniem się na imprezę poćwicz chodzenie w nich. Powodzenia na randce - chytry uśmiech przebiegł po mojej twarzy.
- To nie randka - syknęła rzucając we mnie pędzlem. Za późno- mnie już tam nie było.
Po opuszczeniu placu manewrowego byłam w dobrym nastroju. Tylko na chwilę. Widząc brązową czuprynę i szatę Griffindoru w środku zapłonęłam ze złości. Ten bezczelny dzieciak przychodził tutaj podglądać dziewczyny. Gniew sprawił, że nabrałam nieco odwagi.
- Co, Potter, twoje laski nie dają ci takiego widoku? - kipiałam ze złości.
Chłopak był zdziwiony nagłym przypływem odwagi. Stanął jak słup soli.
- Daj spokój. Muszę tylko znaleźć jedną dziewczynę - odpowiedział delikatnie zdenerwowany.
- Powodzenia. Mam nadzieję, że te poszukiwania nie zakończą się tak jak twoja wyprawa po rozum.
Dziewczyny stojące przy wejściu zachichotały. Chłopak zrobił się czerwony jak burak. Nie dając mu szansy na ripostę poszłam do dormitorium planując samotny wieczór.

sobota, 1 sierpnia 2015

3. Dlaczego mnie obserwowałeś?

Słońce przedostawało się przez szło witrażu. Promyki leniwie przesuwały się po mojej twarzy brutalnie przerywając mój krótki sen. Wolno otworzyłam powieki. Były opuchnięte od wczorajszego płaczu. Odrzuciłam koc i rozejrzałam się po dormitorium. Było długim prostokątem z kamiennymi ścianami pomalowanymi na biało. Część z nich przykrywały niebieskie tkaniny. Uwagę przyciągał ogromny kominek naprzeciwko drzwi dający przyjemne ciepło w całym pomieszczeniu. Po jego obu stronach okna wpuszczały mnóstwo światła idealnego do czytania książek na dużych wiktoriańskich fotelach. Nasze łóżka po drugiej stronie były raczej proste. Każda z nas wybrała sobie inna pościel, oczywiście niebieskie, co kłóciło się z pomysłem Emmy. Trafiła razem ze swoją siostrą Eleną do Ravenclawu. Bliźniaczki, ale tak różne jak lód i upał. Jedna rysowała, a druga pisała. Emma - typowa dusza towarzystwa, która chciała zostać sławną projektantką szat czarodziei i przełamać dotychczasowe przyzwyczajenia. Bliższy kontakt złapałam z Eleną, która była romantyczką piszącą wiersze i własną książkę - romansidło o miłości, której nigdy nie doznała. Mieszkała też z nami Nadia, wysoka blondynka uparcie przekonana o swoim francuskim pochodzeniu. Nawet na duże uroczystości zamierzała pójść z tym dziwnym francuskim berecie. Na szczęście Emma w porę wybiła jej to z głowy. Uśmiechnęła się, gdy przypomniał mi się pierwszy raz, gdy ujrzałam to pomieszczenie.

Niepewnym krokiem szłam po schodach na czele grupy. Szybkość dyktowali starsi Krukoni, którzy nie mogli się już doczekać podzielenie się z kolegami wakacyjnymi przygodami. Wśród nich rozbrzmiewały już zagorzałe dyskusje, jedynie wokół mnie panowała niezdrowa cisza. Po dłuższej wyprawie po schodach stanęliśmy w niewielkim korytarzu z parą drzwi. Jedne z nich nie miały ani klamki ani dziurki od klucza. Jedyną ich ozdobą była duża ozdobna kołatka w kształcie orła.
- Spokojnie, spokojnie, zaraz wszyscy wejdziemy. Andrew, nie pchaj się, bo będziesz szorować pokój wspólny. To nasza część zamku. By wejść przez drzwi musicie zastukać i odpowiedzieć na zagadkę. Jeśli nie odgadniecie, no cóż, zostaje wam noc w składziku na miotły, który jest obok. Może wybawi was ktoś,  kto przyjdzie później - chytry uśmieszek pojawił się na twarzy Austina Hoovera, prefekta Ravenclawu.
Odwrócił się i uniósł dłoń. Donośny dźwięk rozległ się po korytarzu przerywając wszelkie dyskusje. Kołatka ożyła. Orzeł rozprostował swoje skrzydła, potem energicznie strzepał kurz, jaki się osadził na nim przez wakacje. Po kilku chwilach z dzioba wypłynął potok słów.
-Ucieka wiecznie od jasności, chociaż wie, że zginie w ciemności.
Byłam przerażona tym, co usłyszałam. Miałam odpowiadać na takie coś? Przecież tego nie da się rozwiązać! Jaka będzie odpowiedź? Wampir? Roślina cieniolubna? Zanim dalej strzelałam, prefekt zdecydował się na odpowiedź.
- Odpowiedź brzmi cień.
- Dobrze rzeczesz - odpowiedziała kołatka i pozwoliła nam wejść do środka. Moim oczom ukazał się ogromny okrągły pokój z łukowymi gotyckimi oknami, drewnianą podłogą wyszorowaną na błysk i sufitem imitującym rozgwieżdżone niebo. Wszystko wyglądało to tak wspaniale, tak.. zamkowo. Byłam wniebowzięta. Nie lubiłam mojego londyńskiego domu. Wszystko było zwyczajne, nijakie, a ta szkoła miała niesamowity klimat. Wiedziałam, że będzie mi się tutaj podobać.
Prefekt przeszedł do posągu rzeczywistych rozmiarów we wnęce naprzeciwko drzwi. Biały marmurowy pomnik przedstawiał czarownicę o chłodnym spojrzeniu w sukni do ziemi. Na jej głowie błyszczał misterny diadem. Z posągu bił chłód, przez co na mojej skórze wyskoczyła gęsia skórka. Z znikąd nagle pojawił się duch. Kobieta w długiej sukni i pelerynie do ziemi sunęła od strony drzwi ku nam. Z przerażenia odskoczyłam na bok by nie mieć z nią kontaktu fizycznego. Kobieta nie okazała żadnej oznaki, że to zauważyła. Zawisła koło pomnika i zaczęła mówić spokojnym i smutnym głosem.
- Rowena Ravenclaw chciała, by wielkimi czarodziejami zostawały osoby obdarzone nieprzeciętną inteligencją i bystrością. Stoicie więc zatem wy, którzy spragnieni wiedzy chcecie rozpocząć kolejny rok nauki w Hogwarcie. Ja, Szara Dama, będę się wami opiekować. Pamiętajcie, każdy Krukon w potrzebie otrzyma u mnie pomoc.
Kobieta zarzuciła swoimi długimi lokami podczas odwracania się i znikła w suficie.
- Także no, Dama chyba o założycielce powiedziała. Pokój wspólny jest duży, więc każdy o dowolne porze może sobie poczytać. Gdybyście potrzebowali światła w szafce po lewo od biblioteczki znajdują się świerszcze w kulach. Pamiętajcie by potem odłożyć je na miejsce by się naładowały. Dziewczyny mają wejście po prawo a chłopaki po lewo. W tym roku pierwszoroczniaki mają sypialnie na trzecim piętrze. Życzę udanego roku w Hogwarcie.
Z niepełnością powoli udałam się w kierunku klatki schodowej. Pozwoliłam się wyprzedzić starszym dziewczynom taranującym wszystko po drodze jak czołg. Na końcu zostałam jak i kilka dziewczyn w podobnym wieku, co ja. Pewnie też pierwszoroczne. Jedna z nich - brunetka - odezwała się pierwsza.
- Wy też na pierwszym roku? Cześć, jestem Kat - po kolei wyciągała do nas ręce.
- Cześć. Ja jestem Nadia.
- A my Emma i Elena. Jak widać bliźniaczki
- Miło was poznać. Nazywam się Lisa - uśmiechnęłam się nerwowo.
- No to chodźcie, zobaczymy jaką odjazdową sypialnie mamy - powiedziała Nadia.
Schody lekko skrzypiały pod naciskiem, tak samo jak drzwi. Byliśmy zaskoczone tym, co zobaczyliśmy. Sypialnia, mimo, że duża i widna była nieco zaniedbana. Stary wystrój i warstwa kurzu sprawiała, że nie chciałam tam mieszkać.
- Chyba czeka nas duży remont - oznajmiła Emma.

Jak powiedziała tak zrobiła. Pamiętam jak z ogromnymi oczami patrzono się na nas - kilkoro pierwszorocznych umazanych w  białej farbie latających co chwilę do sowiarni by sprawdzić, czy dany materiał już przyszedł. Musieli mieć z nas niezły ubaw. Teraz jednak czuję się tu lepiej niż w domu. Chwyciłam ręcznik oraz kosmetyczkę i na palcach udałam się łazienki by nie zbudzić dziewczyn. Ciepły strumień wody otulił moje ciało. Wszystkie mięśnie rozluźniły się a ja zapomniałam o tym, co założyć po południu, jakie mam lekcje dzisiaj i jakie książki muszę wypożyczyć dzisiaj. Liczyło się tylko te parę chwil, kiedy byłam sama dla siebie. Wychodząc o mało nie wywróciłam się na mokrej podłodze.
- A niech to, muszę to wytrzeć.
Po skończeniu porannej toalety wróciłam do pokoju równie cicho jak przedtem. Dziewczyny jeszcze spały. Spojrzałam za okno. Słońce leniwie wlokło się po wzgórzach, co oznaczało, że mam jeszcze chwilę dla siebie. Zabrałam torbę, wierzchnią szatę i pobiegłam w stronę Wieży Astronomicznej.
Od pierwszej klasy wracałam tutaj w wolnych chwilach. Nikt poza nocnymi lekcjami nie odwiedzał jej oprócz oczywiście mnie. Brałam zawsze książkę i wygodnie rozsiadałam się na poduszce. Często tutaj traciłam poczucie czasu myśląc, co zrobiłam źle lub jak powinna odparować moim prześladowcom. Myślałam, że o mojej kryjówce wiedziała tylko Kat. Dopiero dzisiaj zostałam wyprowadzona z błędu.
- Cześć Lisa.
Odskoczyłam jak oparzona. Kto zdemaskował moją kryjówkę? Odwróciłam się szybko by zobaczyć, kto śmiał wejść do mojej świątyni. Stał tam nie kto inny jak Albus, młodszy brat Jamesa.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałam gniewnie.
- Nie mogłem spać, więc przyszedłem zobaczyć czy znowu tu siedzisz.
- Skąd wiesz, że tutaj przychodzę? - byłam w takim szoku, że nie zdołałam nic więcej powiedzieć.
- Na pierwszym roku zabłądziłem, a ty tutaj już byłaś. Potem kilka razy też. I uprzedzę, nie, nie śledzę cię. Po prostu lubię samotność jak ty. Nie gniewaj się na mnie.
Albus Potter, syn sławnego Jamesa, Ślizgon, mówiący do mnie coś na kształt przeprosin to było dla mnie za wiele. Z wrażenia usiadłam na mojej poduszce.
- Dlaczego mnie obserwowałeś?
- Lubię patrzeć na wschody słońca. Dlatego tu przychodzę, ale często wieżę zajmujesz ty. Gdy już przychodziłaś cicho siadałem w kącie i patrzyłem jak się uczysz. A dlaczego? Nie wiem. Może z tego powodu, że nie miałem nic lepszego do roboty. Poza tym, brzydka nie jesteś, mogłem na Tobie oko zawiesić.
Ogromny czerwony rumieniec spłynął mi na twarz. Speszona zaczęłam zbierać książki.
- Chyba już muszę iść. Zaraz spóźnię się na lekcję - skłamałam, by uciec stąd jak najdalej. Byłam już przy schodach Al krzyknął za mną.
- Czekaj Lisa - moje ciało posłusznie stanęło, mimo, że mózg krzyczał by się ewakuować. Jego ręka złapała mój nadgarstek. - Słuchaj, nie jestem twoim wrogiem. Możesz mi zaufać.
Tego było za wiele. Pobiegłam w dół prosto do swojego pokoju. Dziewczyny odwróciły się w moją stronę, gdy wpadłam z szybkością osy do pokoju. Kat podeszła do mnie i zapytała, co się stało.
- Byłam z Albusem Potterem na wieży. Trzymał mnie za rękę.
Potem widziałam tylko zaskoczoną twarz. Z twarzy odpłynęła mi cała krew, gdy dotarło do mnie, co się dziś rano stało. W głowie zaczęło mi się kołować, a ja osunęłam się na podłogę.

środa, 29 lipca 2015

2. Jak długo można uciekać przed samym sobą?

Niespokojnie przekręcałam się z boku na bok. Łzy powoli spadały po policzku na poduszkę by zagłębić się w już wilgotny materiał. Nie mogłam w to uwierzyć. To, co powiedział było gorsze od tych wszelkich obelg, które na co dzień znosiłam w szkole. Zdanie jednego dupka było dla mnie gorsze od miliona opinii o wiele lepszych osób. Co ze mną było nie tak? Piąta klasa to dla wszystkich jeden z najlepszych lat w Hogwarcie. Dziś był mój pierwszy dzień, a ja pierwszego dnia płakałam poduszkę upokorzona przez swojego wymarzonego chłopaka. Pięknie się zapowiadało. Tak jak w pierwszej klasie.
Urodziłam się w rodzinie, gdzie większość czarodziei nie utrzymywała kontaktu z mugolami. Oczywiście, nie byliśmy jak niektóre zeschłe rody, które wydziedziczały dzieci za bliższe kontakty z niemagicznymi. Nie było to jednak przez wiele wieków mile widziane. Dopiero ostatnio zaczęło się to zmieniać. Po drugiej bitwie o Hogwart zmarło wiele czarodziei. Może nie była to połowa naszej angielskiej populacji, ale mocno odbiło się w naszym świecie. Gdyby nie lekkie otwarcie się magicznego świata następna generacja zmniejszyłaby się dotkliwie. I ja nigdy bym się nie narodziła.
Moi rodzice poznali się dokładnie dwadzieścia jeden lat temu i pięć miesięcy.  Tata jest mugolem, a mama jest czarownica czystej krwi.  Pracuje w biurze aurorów, nigdy jednak nie chce rozmawiać o swojej pracy. Stanowi to jeden z tematów tabu w naszym domu.  Myślę, że nie chce po prostu mówić o tym tacie. Wiem, że to nie z powodu braku zaufania tylko tak została wychowana.
Od razu po roku pojawił się mój brat. Cała moja rodzina była dumna z jego  postępów. Po zakończeniu otrzymał zaproszenie od sklepu Ollivanderów. Wytwarza jedne z najlepszych różdżek zaraz po Geraldzie.
Zwinęłam się w kłębek czując ból w każdym fragmencie mojego ciała. Myśli, które bolały za każdym razem. Uciekałam za każdym razem od nich,  ale jak długo można uciekać przed samym sobą?
Po paru latach szczęśliwego małżeństwa urodziłam się ja - pulchny kartofelek. Rodzice byli w niebie - w końcu byli rodzinką jak z obrazka. Dorastałam jak mały aniołek i wykazywałam zdolności magiczne. Wszystko się zmieniło, gdy miałam trzy lata wylałam na siebie gorące mleko. Z krzykiem pobiegłam do rodziców. Z ich późniejszego opowiadania dowiedziałam się, że ledwo mnie poznali. Ból wywołał silną reakcję,  a ona - uruchomienie mojej choroby. Jestem metamorfomagiem. Gdybym była jego książkowym przykładem cieszyłabym się niezmiernie. Jednak tak nie jest. Gdy się denerwuję, cieszę się lub po prostu zmienia mi się nastrój mój wygląd zmienia się wraz z nim. Nie potrafię tego zatrzymać. Gdy jednak próbuję sama wywołać jakąś zmianę - nic z tego. Próbowałam wiele razy i nigdy mi to nie wyszło. Będąc małym dzieckiem nie przeszkadzało mi to. Wstałam rano z blond włosami i bladą skórą - ok. Uderzyłam się w nogę -stałam się brunetką z niebieskawą skórą - nie ma problemu. Z niecierpliwością czekałam na powrót mamy z pracy, jako ruda dziewczynka z kocią mordką - a komu to przeszkadza? Problemu zaczęły się, gdy miałam pójść do Hogwartu. Prosiłam rodziców by coś z tym robić, ale zaklęcia i eliksiry nie dawały efektów. Wiele uzdrowicieli odsyłało nas z kwitkiem. Nie widzieli jak dotąd takiego przypadku. Długo rozmawiałam z mamą o nauczaniu w domu, lecz ona nie chciała nawet o tym słyszeć. Uważała, że tylko Hogwart da mi odpowiednie wykształcenie. Ona nie mogła zrezygnować z pracy, a tata jest niemagiczny. Co mi więcej pozostało? Pierwszego września pojechałam do szkoły w lekkim strachu. Mimo stresu i innych emocji udało mi się przeżyć miesiąc. Byłam taka szczęśliwa! Moje rysy zmieniały się lekko, ale nikt nie zwracał na to większej uwagi. Do czasu...
W mroźny czwartkowy poranek pośpiesznym krokiem szłam w stronę sali gdzie odbywały się eliksiry. Śpieszyłam się nie dlatego, że było już późno czy dokuczało mi zimno. Moja skóra nabrała dziś różowego odcienia. Nic nie psuło poranka jak wygląd Kabiego z Gumisiów. Przed salą zwolniłam krok, przycisnęłam mocnej szalik z barwami domu i nieśmiało wkroczyłam do pomieszczenia. Zajęłam swój stolik i starając się nikomu nie przeszkadzać wprowadzałam instrukcje profesor River w życie. Gdy rozdrabniałam ziarenka piołuna skandynawskiego zatrzymała się przede mną. Kątem oka widziałam, że bacznie mi się przygląda. Serce zaczęło bić mi szybciej, a w gardle utknęła wielka gula. Kurde, teraz na pewno zauważy - denerwowałam się bardziej niż podczas pierwszego dnia w szkole.
- Panno French, na pewno się dobrze czujesz? - zapytała.
- Tak, jestem tylko trochę przeziębiona - odchrząknęłam by uwiarygodnić moje słowa.
- Pójdź zatem do skrzydła szpitalnego. Dadzą ci coś, co od razu ci pomoże - zasugerowała.
- Pójdę po lekcjach. Nie chcę opuszczać zajęć z tak głupiego powodu.
Więcej już nie pytała. Stukot jej szpilek dalej zakłócał idealną ciszę potrzebną mi do skupienia się. Chwilę potem mieliśmy użyć prostego zaklęcia, by ogrzać nasze fiolki z wywarem.
-Pamiętajcie by zakreślić kształt idealnego trójkąta, wycelować i dopiero wypowiedzieć zaklęcie. Policzcie do dziesięciu i wypowiedzcie Bretendo. Przerwie to proces ogrzewania fiolki. Wszyscy gotowi? Raz, dwa, trzy.
Z uwagą narysowałam kształt różdżką i skierowałam ją na fiolkę. Pozostało tylko jedno
Pretu...
Dalszą część zaklęcia wypowiedziałam szeptem. Po prawej stronie rudowłosa Gryfonka krzyknęła z przerażenia. Odwróciłam się w jej stronę. Jej fiolka stłukła się a ciemnofioletowy płyn pochlapał szatę. W popłochu strzepywała go i rozbryzgiwał się na ziemi.
- Spokojnie, nic się nie stało, zaraz to posprzątamy... O MATKO! - wykrzyknęła nauczycielka, patrząc w moją stronę.
W tej chwili dym dotarł do moich nozdrzy. Dół mojej peleryny zajął się ogniem. Iskry wściekle tańczyły po materiale zajmując coraz większy obszar. Odrzuciłam krzesło, które z hukiem upadło na podłogę i odskoczyłam jak oparzona. W jednej chwili zerwałam płaszcz. Szybkimi ruchami starałam się ugasić ogień butami, ale udało mi się to dopiero po paru chwilach. Nie zauważyłam, kiedy szalik spadł mi z szyi. Nie zdając sobie jeszcze z tego sprawy spojrzałam po klasie. Każdy z przerażenie patrzyła na mnie jakbym była Rogogonem Węgierskim. Dostrzegłam niebieską plamę na podłodze. Wiedziałam już, że nie patrzą na mnie tak z powodu pożaru, ale wyglądu.
- Wariatka!
- Dziwoląg!
- Wybryk natury!
- Odmieniec!
Cała sala krzyczała w moją stronę. łzy pociekły z moich oczu. Gorzej  być nie mogło.
- Zostawcie ją!
Blondynka z Ravenclawu wystąpiła z tłumu i zasłoniła mnie. Nie znałam jej jeszcze, ale widziałam, że wywodzi się z rodziny mugolaków. Podała mi rękę.
- Chodź, pójdziemy stąd - powiedziała cicho.
Pociągnęła mnie za sobą. Nie wiedziałam gdzie idziemy. Nie obchodziło mnie to. Łzy płynęły strumieniami po moich policzkach. Po kilku chwilach, czy też minutach zatrzymaliśmy się w pustej sali. Blondynka przez dłuższą chwilę patrzyła na mnie, a ja na nią. Nie wytrzymałam i przerwałam ciszę.
- Czemu tak patrzysz? Aż tak źle wyglądam?
- Niecodziennie widzi się dziewczynę o różowej skórze z łuskami. O elfich uszach nie wspomnę.
Ten komentarz sprawił, że się uśmiechnęłam.

wtorek, 28 lipca 2015

1. Myślisz, że możesz wszystko?

Całą sale wypełniał gwar rozmów i zapach pieczonych jabłek. Sufit Wielkiej Sali wyglądał jak zorza przy bezgwiezdnej nocy. Nieśpiesznie dźgałam widelcem sałatę, jednak nie byłam zainteresowana jedzeniem. Moją uwagę przykuwał pewien Gryfon. Jego czarne włosy pozostawione zostawione były w nieładzie, jak zawsze nawiasem mówiąc. Rozmawiał z krótkowłosą blondynką, kolejną z "peronu przejściowego". Tak nazywałam miejsce po jego lewej stronie. Co jakiś czas dziewczyna tam się zmieniała, zawsze z klasą, ładne, przykuwające uwagę. Nigdy takie szare myszki jak ja. Nie zawsze były to Gryfonki. Zapraszał je, łamiąc zasady, ale zawsze przywracał go do porządku profesor Russell od zaklęć i uroków. Każdy się go bał jakby był co najmniej chińskim ogniomiotem. Co prawda był surowy i dużo wymagał, ale jakoś zawsze go lubiłam. Może to przez przedmiot. Był moim ulubionym i chyba żaden nauczyciel nie potrafiłby mi go znienawidzić. Chłopak zaśmiał się tak, że było go słyszeć po całej sali. Dotarł także do moich uszu i chwilę się w nich zatrzymał. Dźwięk przyjemnie wibrował, by za sekundę zniknąć w grubych murach zamku. Jego oczy oderwały się od piersi blondynki i spotkały moje. W ich cudownym brązie mogłabym zatracać się przez każdą chwilę. Nie było mi to jednak dane. Spuścił wzrok na talerz i zajął się posiłkiem. Kawałki kurczaka zgrabnie trafiały do jego rozkosznych ust...
- Halo! Ziemia do Lisy! Czy ty w ogóle mnie słuchałaś przez ten cały czas, kiedy się produkowałam o seryjnych porwaniach mugoli!?
- Przepraszam Kat. Trochę jestem rozkojarzona - skruszona spuściłam wzrok.
- Ach, tak. Panna French znowu wpatruje się w Obiekt nr 1 - naigrywała się Katleen.
- Ciiii, nie tak głośno - skarciłam ją uderzając delikatnie w ramię.
- Dobra, dobra. I tak wszyscy się kochają w Jamesie - zaśmiała się perliście.
Katleen Price była moją najlepszą przyjaciółką od pierwszego roku. Była moim totalnym przeciwieństwem. Przepiękna długowłosa blondynka o niebieskich oczach przyciągała wzrok każdego chłopaka z piątego roku. Była w Ravenclawie, a co za tym idzie wykazywała się nieprzeciętną mądrością. Mimo to nie spędzała całych dni na siedzeniu w bibliotece jak ja. Wolała umawiać się, flirtować, bawić się i przebierać w niezliczonej ilości chłopaków w Hogwarcie. Nie robiła tego tak jak James. Nie obiecywała niczego i z nikim nie była na stałe. Taka już była i nie dało się tego zmienić. Zawsze stawała w mojej obronie. W obronie "dziwadła".
- Kończ już,  bo się spóźnimy - pośpieszała mnie Kat.
- Co mamy następne? - zapytałam przełykając ostatni kęs mięsa.
- Numerologie. Jest w tym roku przeniesiona na czwarte piętro.
- Jejku. Znowu trzeba tyle wchodzić.
- Nie narzekaj, przynajmniej schudniesz po tym śniadaniu.
- Wredna małpa - pokazując Kat język wstałam od stołu.
Pochyliłam się by podnieść torbę i schować tam podręczniki, gdy to ktoś mnie pchnął od tyłu. Straciłam równowagę i z klapnięciem wylądowałam na podłodze jak naleśnik. Szybko skierowałam się w stronę tego, kto mnie popchnął. A był to nie kto inny jak James Potter ze swoją gwardia przyjaciół.  Krew zaczęła mi krążyć szybciej, a serce biło jak szalone z dwóch powodów - z wściekłości i.. radości. "Lisa, ogarnij się.  Ten facet upokorzył cię przy całej Wielkiej Sali. Nie ciesz się, durna." A jednak. Najlepszy chłopak pod słońcem dokonał ze mną interakcji.
- Wybacz, Dziwadło, blokujesz przejście - patrzył na mnie tym swoim uroczo wyzywającym wzrokiem.  Trwało to kilka cudownych sekund. Potem tą chwilę przerwała Katleen.
- Co Potter. Myślisz, że jak masz sławnego ojca to możesz wszystko?
- Gdyby nie on nie było by cię tu teraz - wysyczał James.
- Pewnie, że bym była. Czarnego Pana zabił by ktoś inny. Twój ojciec był po prostu pierwszy.
- Jasne, śliczna. Ciekawe, kim byłby ten inny - nastawienie Jamesa zmieniło się diametralnie. Najpierw zły, a teraz fałszywie słodki. - Porozmawiamy o tym innym razem - puścił do niej oko.
- Ej, Jim - szturchnęła go blondynka w bok - bo zrobię się zazdrosna - dąsała się.
- Już idziemy kochanie.
Potter minął mnie szybko. Gdy wstałam widziałam tylko rozwiane czarne szaty pod wpływem szybkiego tempa chłopaka.
- Dupek - mruknęła Kat. - Zachowuje się jak pępek świata.
- Mhm... Chodźmy już na tą lekcje.
Sala była już otwarta. Połowa sali była już zajęta, głównie przez Puchonów. Zajęłam miejsce po środku po przeciwnej stronie okien. Wystarczająco blisko by słyszeć nauczyciela i wystarczająco daleko by obserwować klasę. James siedział dwie ławki przede mną w środkowym rzędzie. Mogłam bez problemu patrzeć na profil chłopaka i jego cudowne czarne włosy. Nie zdążyłam wyciągnąć podręcznika, kiedy do sali weszła profesor Fisher. Niewysoka kobieta o wyglądzie muchy szybkim krokiem przeszła do katedry i rozejrzała się uważnie po sali. Wtedy do sali wpadł zdyszany Ben, Gryfon.
- No, no proszę. Ben siadaj w pierwszej ławce. Witam wszystkich w nowym roku szkolnym. Strat w ludziach nie widzę, paru osobom widzę, że słonko przygrzało mózgi. Na następną lekcje proszę zdjąć te wszystkie błyskotki. W tym roku zajmiemy się dokończeniem zagadnienia liczby wewnętrznej i może ruszymy coś z wyższej półki. Jakieś pytania? Helen?
Chuda Ślizgonka o śniadej cerze podniosła rękę by zadać pytanie. Należała do grupy osób, które chciały błyszczeć za wszelką cenę. Jej rodzice mieli chyba zbyt wybujałe ambicje co do niej.
- Będziemy mogli powtórzyć materiał z poprzednich lat?
- Gdy wyrobimy się z materiałem. Na pewno będziemy powtarzać na zajęciach dodatkowych, które będą o 19 w czwartki. Serdecznie wszystkich zapraszam na nie. Są jeszcze jakieś inne pytania? Nie? To świetnie, otwórzcie książki na dwudziestej szóstej stronie.
Leniwie otworzyłam podręcznik i zaczęłam przekręcać kartki.
- Co roku powtarzam sobie, że przyłożę się do numerologii, ale jak widzę twarz profesor Fisher to od razu mi się odechciewa - narzekała Kat.
- Ja tam nic do niej nie mam. Możesz nie patrzeć na nią. Ja przez cały rok patrzyłam w podręcznik i jakoś przeżyłam.
- No a teraz Potter siadł przed tobą i będziesz patrzeć na niego.
- Wcale nie. To, że jest przystojny to nie znaczy, że będę na niego patrzeć - zaprotestowałam.
- Zawrócił ci w głowie - chytry uśmieszek przebiegł jej po twarzy.
- Jak połowie dziewczyn w tej szkole. Druga połowa jest lesbijkami.
- Ale nie bierz się za niego. To dupek, przystojny, ale dupek - ostrzegła mnie. - Chociaż z miłą chęcią umówiłabym się z nim.
- Wystarczy, że pokażesz cycki a Obiekt nr 1 z chęcią je pomaca - zażartowałam.
- Czy ja dobrze słyszę? Czy słynna szara myszka Lisa zaczęła rzucać sprośnymi żartami? - zarumieniłam się lekko. - Te wakacje we Włoszech dobrze ci zrobiły. W końcu się otwierasz.
Przyśpieszyłam kroku. Stukot moich butów odbijał się od grubych murów. W jednej chwili z sali na końcu korytarza zaczęli wylewać się uczniowie. Zerknęłam na zegarek na mojej ręce. Była już dwunasta trzydzieści. Złapałam przyjaciółkę za nadgarstek.
- Chodź już, bo spóźnimy się na eliksiry - przypomniałam dziewczynie.
W lekkim truchcie ruszyliśmy w stronę klatki schodowej by zejść do lochów. Za rogiem zobaczyłam dwie postacie blisko siebie. Po chwili uświadomiłam sobie, że to James stał z jakąś czarnowłosą Krukonką. Całowali się baaaaardzo namiętnie. Zakuło mnie serce. Czemu ona była tam zamiast mnie. Z oczu pociekły mi łzy. Biegiem popędziłam przez korytarz.
- Co, Dziwadło? Przykro ci, bo nikt cię nie chce?
Te słowa brzmiały w moich uszach do końca dnia i raniły serce jak sztylet.
Mia land-of-grafic